Poranek był jednym z najtrudniejszych doświadczeń, jakie zdarzyło mi się przeżyć i przyznaję, że w którymś momencie stwierdziłam, że to ponad moje siły. Lecz nawet jeżeli ja się poddałam, nie miałam co liczyć na podobną postawę Igora. Był zdecydowanym facetem.
Swoją drogą, byłam szczęściarą, że był tak dobry i po mnie przyjechał.
Musiałam się szybko ubrać i coś zjeść, bo nie było sensu się opierać, a Igor rzetelnie obudził mnie o wpół do siódmej. Wybrałam ciemne dżinsy oraz białą bluzę zarzuconą na czerwoną koszulkę. Umownie byłam zadowolona ze swojego wyglądu, bo miałam świetne, czarne włosy: pokręcone, napuszone, nie dość długie, nie dość ładne, idealne, by je spalić. Dostałam je w genach po matce.
Wyszłam do kuchni, gdzie przy stoliku pod małym okienkiem z beżową firanką w kwiaty sprzed wojny siedział Igor. W porównaniu do mnie był (jedynie!) senny i prawie nie ruszała mu się szczęka, kiedy gryzł bez przekonania swoje kanapki z szynką. Wisiał na nim rozciągnięty, granatowy dres. Siedział przy najdłuższym boku stolika, naprzeciw okna, więc opadłam lekko na krzesło obok niego.
Miałam nadzieję na wyjaśnienia, kim jest gość, który zabrał mi dotychczas jedynie mój pokój.
Śniadaniem były dwie miski płatków, ciepłe mleko w rondelku i dzbanek ciemnej rozpuszczalnej kawy, którą czuć było wszędzie wokół. Zalałam miskę mlekiem z rondelka, uważając, by nie wlać przypadkiem aksamitnego kożucha, rozciągniętego na powierzchni i zaczęłam jeść. Czekoladowe muszelki.
- Nie ma cheerios? - spytałam z nadzieją, że ostatnia paczka miodowych kółeczek gdzieś się uchowała.
Igor pokręcił głową - zobaczyłam cienie pod jego oczami, głębsze od moich i poczułam się trochę winna. Mimo iż on i mój tata kończyli tę samą szkołę, to nie każdy czuwał do drugiej w nocy, w oczekiwaniu na telefon jakiejś upartej smarkuli. Tu też mam na myśli mojego tatę. Niestety.
Podniósł na mnie zmęczony wzrok, jak gdybym codziennie siadała na tym krześle do śniadania.
- Jak się spało? - zapytał. Troszczył się o moje samopoczucie. Gdyby rodzice się zgodzili, to świetnie by się mną zajął i nie miałam co do tego wątpliwości. Ciekawe tylko czy już zadzwonił do taty? Czy kazał mi wracać do mamy? Do domu? Tak? Miałam nadzieję, że nie.
Odsunęłam od siebie te myśli, wzruszywszy ramionami.
- Zaskakująco dobrze. - Kłamczucha - szepnęło złowieszczo moje sumienie - nie czujesz się jakbyś wpadła pod pociąg? Wpakowałam sobie od razu do ust dwie łyżki płatków, żeby uciszyć cichego moralnego kaca. Przełknęłam je szybko. W rzeczywistości, tak jak się spodziewałam, im krócej spałam, tym lepiej się czułam. To jakaś chora zależność, której nie potrafiłam rozgryźć. - Sorki, że się wprosiłam. I sorki za telefon w środku nocy. I za zajęcie łóżka. Głupio mi.
Cholera, nie opuszczało mnie uczucie wdzięczności i chęci odwdzięczenia się, choćby małym gestem. Dziś byłam wykończona, ale jutro to ja zrobię śniadanie. Może tosty?
Igor machnął ręką.
- Co ty, mała. Uwielbiam, jak wpadasz.
Ostatnie słowo obudziło we mnie wstydliwe skojarzenia, więc pochyliłam się bardziej i przygarbiłam, by skryć uśmiech. No co? Miałam prawie siedemnaście lat, chyba się to nazywa przywilejem wieku?
- Dzięki.
- Twój ojciec nigdy mi się nie wypłaci za ten rok. - Upił szybki łyk kawy i nalał sobie jeszcze z dzbanka.
Ogarnęło mnie gorzkie przygnębienie.
- Odzywał się może? - spytałam o to nie bez powodu. Na samym początku, tamtego grudnia, tłumaczyłam sobie, że to taka sytuacja, jak w normalnych domach: po prostu tata wyjechał za granicę, żeby trochę zarobić. W maju przestał do mnie dzwonić i wtedy martwiłam się, że coś się stało, tyle że nikt o tym nie wspomniał. Uznałam, że mogło brakować mu czasu. Czekałam cierpliwie, ale nie dostałam od niego żadnego znaku życia aż do września. Straciłam w ogóle nadzieję, że jeszcze pamięta jakąś Ludwikę Sol...
Igor nie dał po sobie poznać, że go zmartwiło to pytanie. Zmarszczył czoło, na którym już powoli na stałe zaczynały się odznaczać zmarszczki.
- Nie ma o czym mówić - stwierdził pogodnie.
Zasznurowałam usta, przypominając sobie o płatkach, które znów zaczęłam pochłaniać łyżka za łyżką.
Do kuchni wszedł jakiś chłopak. Był ubrany w elegancki, trochę pognieciony czarny sweter, oblamowany siwą tasiemką i szare dżinsy. Cerę miał najbardziej zbliżoną do koloru miodu, a jego lśniące platynowe włosy wyraźnie potrzebowały wizyty u fryzjera. Choć nie był smutny, to wydawał się zimny i odległy. Podbródek ciemniał mu też od łagodnego zarostu.
Na pewno mnie zauważył, bo dostrzegłam błysk w jego oczach, jednak z mistrzowską pozorną obojętnością wyjął z lodówki karton zimnego mleka. Zalał nim miskę płatków ustawioną przy trzecim - ostatnim krześle po prawej stronie Igora. Usiadł naprzeciw mnie. Uśmiechał się śmiało.
- Hej. - Przestawił naczynie idealnie przed sobą tak, że linia jego mostka pokrywała się ze średnicą miseczki. - Jestem Filip. A ty Ludwika, prawda?
Podał mi rękę ponad garnuszkiem z mlekiem i dzbankiem kawy. Chwilę zajęło mi pojęcie jego zamiarów. Ujęłam pewnie jego dłoń. Nasze spojrzenia spotkały się i dokonałam przełomowego odkrycia. Miał brązowe oczy i bardzo ciemne brwi, kompletnie niepasujące mu do włosów. Farbowany?
- Tak. Skąd wiesz? - zdziwiłam się.
- Igor bardzo często o tobie wspomina. - Poczułam jak jego oddech prześlizgnął się ospale po skórze mojej dłoni. Wrócił szybko do jedzenia, w ogóle nie tracąc na wdzięku. Trudno go było wyczuć. - Czemu tu jest tak strasznie zimno? O czwartej niemal zamarzłem.
Mieli ze sobą świetny kontakt i zaczęłam się zastanawiać - z niechcianą zazdrością - od kiedy oni mogą się znać. Może już od szkoły? Fakt, ale mimo wszystko mógłby mnie uprzedzić, że ma gościa. Tak, tylko pewnie Igor nastawił się, że i tak długo u niego nie zabawię; to logiczne.
- Ponieważ to są grzejniki gazowe i grzać przestają o jedenastej w nocy. A zaczynają o siódmej, więc dopiero się rozgrzewają. - Mężczyzna odpowiedział we własnym mniemaniu, tak cierpliwie, jak tylko było to możliwe. Zabierał się za swoją trzecią kanapkę, oglądając ją z wystudiowaną ciekawością. Nie miałam pojęcia, czego tak szukał. Może witamin? - Zresztą normalni ludzie o czwartej śpią. A grzejniki są dla n o r m a l n y c h ludzi.
Normalni ludzie. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio ktoś w moim środowisku o nich wspomniał. I tylko to, że mijam ich codziennie na ulicy utwierdza mnie w przekonaniu, że ten gatunek jeszcze nie wyginął. Zastanawiałam się, czy mam się czuć obrażona. Jakby nie patrzeć, to o czwartej spałam, tylko wcześniej nie...
Filip nonszalancko wzruszył ramionami.
Igor drgnął nagle, kiedy usłyszał dzwoniący telefon. Oddalił się, unikając mojego zmartwionego wzroku. To jest ona, jestem pewna, jak niczego na świecie. Maria Sol właśnie dzwoni. Nie odbieraj, Igor, nie rób mi tego! - pragnęłam krzyknąć. Zauważyła, że mnie nie ma i dostała szału. Odprowadziłam Igora wzrokiem aż do wyjścia z kuchni. Usłyszałam jeszcze, jak odbiera, cicho przedstawiając się imieniem i długo, długo milczy.
- To na długo zostajesz?
Sparaliżowało mnie to pytanie. Ach, więc Filip postanowił jednak chwilę ze mną porozmawiać. Wspaniale. Akurat to, o co zapytał zależało nie ode mnie, a od pewnej trójki dorosłych, którzy albo udawali, że się mną zajmują, żeby sobie nawzajem dopiec, albo mój los obchodził ich w małym stopniu. Do której grupy należał obecnie Igor, to jasne. Gdyby to zadzwoniła moja matka, to starałby się jej udowodnić jak sam jest odpowiedzialny za mnie bardziej, niż ona sama. Przykre.
Uznałam, że milczę trochę za długo jak na tak proste pytanie.
- Właściwie to nie wiem. Zależy od Igora.
Kiwnął głową między kolejnymi łyżkami płatków. Zerknął w stronę, z której dochodził cichy głos usprawiedliwiania i tłumaczeń.
Mieszałam apatycznie łyżką zabarwione mleko.
- Nie mieszkasz tu zazwyczaj, prawda?
- Nie. - Zaszło we mnie coś na kształt krótkiego przebudzenia. Pusta miska wydała mi się dużo ciekawsza od Filipa. - Igor czasem pozwala mi tu nocować, kiedy mama... Źle się czuje. W zeszłym roku bywałam tu prawie bez przerwy.
Uśmiechnęłam się do swoich wspomnień. Raz, pod jego nieobecność, przyszedł do mnie jeden kolega. Mieliśmy się uczyć do alchemii, jak to takie grzeczne dzieci, ale coś nam odbiło i zamiast ćwiczyć teorię, to postanowiliśmy zacząć od praktyki. Przerabialiśmy wtedy dosyć nieciekawe mieszanki. Dobrze, że Igor w porę wrócił, bo spaliłabym mu mieszkanie...
- Rozumiem. Mam nadzieję, że skorzystasz z naszej gościnności - powiedział uprzejmie, przerywając na chwilę jedzenie.
"Naszej"? Szybko się zadomowił.
Ponieważ skończyłam jeść, wstałam i podeszłam do zlewu po drugiej stronie kuchni. Stanęłam tyłem do krzesła Filipa, a on niebezpiecznie balansował na nim na dwóch nogach. Zmyłam szybko miskę i łyżeczkę. Kiedy nie miałam na głowie szkoły, Igor i ja często "ścigaliśmy się" na wszystkie możliwe sposoby. Na wyścigi ubieraliśmy się, zmywaliśmy naczynia, jedliśmy - co często kończyło się dławieniem i chichotaniem do utraty tchu.
Spojrzałam na zegarek i zaczęłam się zbierać do pokoju. Pozostało mi już naprawdę niewiele czasu.
Nie musiałam sprawdzać walizki dwa razy, by zdać sobie sprawę, że jest ze mnie totalna kretynka i zapomniałam wziąć z domu zeszytu do alchemii. I nie, to nie jest ironiczna nazwa chemii lub biologii, tylko najważniejszy przedmiot, jakiego nas uczą. Wystarczy otworzyć umysł, aby zrozumieć. Ja nie miałam z tym dużego problemu - moi przodkowie przekazywali sobie od wieków talent do tej nauki. Jasne, początki i tak nie są łatwe. To trudna, zawiła nauka oparta głównie na zielarstwie i umiejętności łączenia składników. Aha, no i pamiętajcie, że systemu nauczania nikt nie zmienił od siedemnastego wieku. Głównie dlatego, że te techniki nie bardzo da się unowocześnić.
I akurat dziś musiałam zapomnieć o tym jednym, głupim zeszycie! Boże, co za ironia!
Trudno, nie miałam wyjścia. Spakowałam swoją torbę książkami do innych przedmiotów, które dziś miałam i wyszłam z pokoju Igora. Natknęłam się na niego, kiedy próbował coś wyperswadować mojej matce. Odwrócił wzrok, starając się na mnie nie patrzeć, ale chyba poczuł, że mu się przyglądam.
- Yhm, tak... - Chwila przerwy, w której ona coś mówiła. - Jasna sprawa, Mario. - Pokręcił głową, jakby to mogło oddać jego frustrację. - Ale nie zrobiłem tego umyślnie. Mogła się przeziębić, wiesz zresztą, jaki ona ma stosunek do... - Najwyraźniej wcięła mu się w zdanie, co spowodowało, że mężczyzna jeszcze bardziej się spiął.
Bez szans. I tak do Scholi miałam bliżej, niż gdziekolwiek indziej, więc nie potrzebowałam pomocy Igora. Zresztą, mogłam się założyć, że nawet gdybym krzyknęła coś w stylu "Muszę lecieć", to by tego nie zauważył. Wymknęłam się po prostu z jego mieszkania.