Mieliśmy słotę, a nie złotą jesień. Żywiłam nadzieję na ciepły środek listopada, ale się przeliczyłam.
Poprzewracane, popękane znicze wołały o pomstę do nieba, leżąc na starym, zaniedbanym grobie jakiegoś Żyda. W wyrytych w kamieniu nagrobnym pozawijanych literach było więcej pyłków, suchych kępek trawy i posklejanych okruchów piasku niż srebrnej farby tylko gdzieniegdzie teraz lśniącej. Nie umiałam odczytać liter, ale czułam, że mi to niepotrzebne. Olejne wkłady do zniczy do tej pory powinny się już całkiem wypalić, niektóre jeszcze tylko wydawały ostatnie tchnienia, co znaczyłoby, że jednak czasami ktoś odwiedza tutejsze mogiły. Tata kiedyś mi tłumaczył, że trzeba poczekać, aż same zgasną. W innym przypadku, jeśli to się stanie przez nas, czeka nas tydzień cierpień w czyśćcu. Wtedy mu wierzyłam, teraz gdy już go nie ma wszystko, co powiedział jest jak nowe przykazanie w Dekalogu.
Siedziałam na kamiennym murku oddzielającym cmentarz od poszarzałych akrów ziemi. Pamiętam jak raz, w ulewny deszcz musiałam biec tamtędy prosto do lasu, położonego trochę dalej, gdzie sięgał wzrok i czerniły się pnie drzew iglastych. Tam był zachód. Twarz miałam zwróconą w tamtą stronę, kolana objęłam ramionami i przyglądałam się bez ruchu kształtom w oddali tak bardzo przypominającym łagodnie pofalowane wzgórza.
Duży drewniany krzyż stał naprzeciwko wejścia i gdyby był dwa razy większy, to prawie sięgałby koron grabów, posianych przez wiatr za murkiem. Były pewnie strasznie stare, ale teraz bardziej interesowało mnie, że ich suche liście spadały mi prosto na głowę.
Zasadniczo wszystkie te groby, drewniane krzyże, jakie cudem jeszcze stały pochylone, wbite w twardą ziemię, pamiętały dużo lepsze czasy. Jedyną nowością, jaką zauważyłam była sporej wielkości dziura przed wjazdem na cmentarz, oraz szeleszczący nieopodal w krzakach papierek po M&M'sach. Przez ostatnie ulewy ziemia zmiękła i przybrała konsystencję wodnistego błota, a przejeżdżający tędy samochód musiał ugrząźć i próbując się wydostać z pułapki niechcący "wykopał" spory dół. Co, oczywiście wcale nie znaczyło, że sprawca miał jakiekolwiek wyrzuty sumienia.
Podsumowując jeszcze raz: ten cmentarz liczył sobie co najmniej sto razy więcej lat ode mnie i chodziły plotki, że mieszkał tutaj Śpiący, niezbędny dla alchemików do zgadywania różnych pierdół.
A tak, wy nie wiecie. Śpiący to taki uznany, alchemiczny teoretyk, który dawno temu umarł, ale zobowiązał się do pomocy i za każdym razem, kiedy był potrzebny, ściągano go z zaświatów. Tego mnie uczyli, bo nie miałam jeszcze tej wątpliwej przyjemności w czymś takim uczestniczyć. Mógł leżeć w grobie tamtego Żyda - wiecie, alchemicy nie zajmowali się takimi formalnościami, jak dbanie o czyjś nagrobek, nawet jeśli należał do kogoś zasłużonego - właśnie o to chodziło - nie wychylać się, żyć w cieniu.
Tak jak ja teraz, siedząc na murku w środku nocy. Za mną otwierała się pusta szosa, o tej godzinie skąpana w egipskich ciemnościach. Tylko płomienie zniczów posyłały drżące światło. To najlepszy czas, by zacząć myśleć, lub ewentualnie podjąć decyzję o ucieczce z domu.
Nie, nie opowiem wam, jak to było.
Z drogi zjechało srebrne audi. Silnik płynnie przeszedł na jałowy bieg, więc zeskoczywszy z murku, zebrałam walizkę i swoją torbę podróżną, po czym powłóczyłam nogami w stronę czekającego samochodu. Rany, właściciel się postarał, karoseria lśniła i blaskiem aż biła w oczy. Wyszedł z auta kierowca, którym był stary przyjaciel mojego taty, Igor Grotysiew. Mama go nie lubiła, a ja mogłam zadzwonić po niego, po policję albo starego kumpla, który nie odezwał się do mnie od trzech lat. Istniała zresztą szansa, że Igor miał jakieś wieści o tacie.
- Hej, maleńka. - Jego głos był ciepły i dyskretnie troskliwy. No wiecie, w końcu jestem tak biedna, że trzeba się nade mną litować, tylko że Igorowi pozwalałam na taki ton. Wiedziałam, że był dobrym i szczerym człowiekiem. Objęliśmy się delikatnie, a wtedy poczułam, jak bardzo tego potrzebowałam. Wciągnęłam znajomy zapach cienkiej wody kolońskiej, która w takim mrozie zaczęła już wyparowywać. Och, jaka ulga. Uścisk trwał tylko kilka sekund.
Igor odsunął się ode mnie i włożył moją walizkę oraz torbę do bagażnika audi; tymczasem ja zasiadłam na miejscu pasażera, z przodu. Chuchałam w zimne palce.
Po chwili ruszyliśmy, w tle zaś leciał cicho jakiś rytmiczny utwór U2, który natychmiast podchwyciłam i zaczęłam nucić pod nosem.
- Co się stało, Ludwika? - zapytał bez ogródek.
Próbowałam oprzeć się złemu nastrojowi, dalej poddając umysł zajmującej piosence. Hm, naprawdę wpadała w ucho.
Droga przed nami pokryta była kobiercem mokrych, zbutwiałych liści, co pewnie pogarszało przyczepność. Mgła zalewała puste łąki i pola, które mijaliśmy z prędkością sześćdziesięciu na godzinę. Przerzedzała się i wyglądała jak ogromna, posklejana deszczem pajęczyna. Jakiś pająk - przypuszczalnie twórca tak beznadziejnej sieci - pewnie teraz głodował coraz częściej. Owadów już praktycznie nie było, nie licząc wiecznie wkurzających much. Koszmar.
- No mów, młoda, bo spędzisz noc na cmentarzu.
Przez chwilę zabrzmiało to jak prawdziwa groźba prosto z horroru, w jednej z takich chwil, kiedy uciekasz przed domniemanym mordercą do sąsiadki, a ona wita cię z piłą łańcuchową i takim tekstem, albo... Nieważne, z czym.
Oczywiście nie nazwałabym tej egzystencji horrorem, bo w gruncie rzeczy nie jest wcale taka zła. W każdym razie lepiej niż niecały rok temu - po odejściu taty mama sfiksowała. Niemal każdą noc przesypiałam u koleżanek. Igor dobrze to pamiętał, gdyż w końcu jeździł do niej. Raz musiała mu przyłożyć znienacka czymś twardym (może patelnią) w głowę; przynajmniej tak przypuszczam, bo mi się nie chwalił.
- Ludwika.
- Przegięła. Dużo się nakrzyczała a później... - Westchnęłam, starając się usunąć obrazy z głowy. Patrzyłam przez okno na malowniczy egipski mrok. Uroczo.
Igor nie odpuszczał.
- Zrobiła ci coś? Użyła czegoś ostrego...? - Milczałam uparcie. Jezu, przestań pytać, proszę. Chcę o tym zapomnieć, nauczyć się na przyszły sprawdzian z czegoś tam. - Młoda, odpowiadaj. Nie masz pojęcia, jak się zdenerwowałem! Wpół do drugiej, a ty dzwonisz, żebym cię odebrał z cmentarza. Ty... Zdajesz sobie w ogóle sprawę, co sobie pomyślałem? I co to za pomysł, do cholery? Cmentarz? Wszystkie inne meliny były pozajmowane przez inne uciekające z domu nastolatki?
Wygląda na to, że się zdenerwował, a nie przypuszczałam, że może być aż tak zły. Fakt, głupio zrobiłam, gdyby Igor nie miał takiej anielskiej cierpliwości do moich wybryków, to nie zastanawiałby się długo, jak mnie ukarać. Mam niezłe szczęście, iż taty nie ma nigdzie w pobliżu i przestało go obchodzić, co robię już zeszłego roku. Jakby totalnie mnie olał.
Okay, czas na jakieś wyjaśnienia. Należą mu się, ostatecznie Igor zarwał dla mnie noc i nie omieszkał mi o tym wspomnieć.
- Przepraszam - zabrzmiało to zbyt piskliwie. - Tak wyszło. Była pierwsza w nocy, a ona mnie wystraszyła. Naprawdę sądzisz, że dałabym zrobić sobie krzywdę?
Mężczyzna rzucił mi ukradkowe, zirytowane spojrzenie szarych oczu, w jakim dostrzegłam też oddalające się zdenerwowanie, strach... Och, Igor.
Maskował to.
- Mama, nie "ona". Lub matka, jeśli to konieczne - poprawił mnie z naganą w głosie. Ach, przyczepił się. Znów spojrzałam przez okno, aby skryć przewrót oczami. Piosenka U2 się skończyła, teraz samochód wypełnił się czystą, niosącą spokój melodią reggae. - I nie. Nie myślałem, że mogłaby cię zranić. To jasne. Po prostu... Wiesz, człowiek się starzeje, emocje biorą górę.
Uśmiechnęłam się przepraszająco półgębkiem.
- Jeśli to cię pocieszy, to nie uważam cię za starego. Żaden staruszek nie jeździ sportowym audi, albo nie wie tylu rzeczy o R&B.
Wyszczerzyłam się, a on odpowiedział łagodniejszym spojrzeniem. Rozluźnił się również i wygodniej oparł w fotelu.
- Miło z twojej strony, mała. Twój tata musi się o tym dowiedzieć i pewnie się nie ucieszy.
Skutecznie sprawił, że uśmiech spłynął mi z twarzy i spochmurniałam. Wiedziałam, iż nie chodzi mu o mój komplement.
- Musisz o tym mówić? - Igor siedział nieporuszony, lekkimi ruchami prostując tylko kierownicę. Ledwo skinął głową. - A co u niego? Odzywał się może...?
- Nie. - Zabrzmiało to bardziej jak: "Tak, ale nic ci nie powiem." Cóż, dla mnie to nie nowość. Nikt, kto mógłby mieć jakiś kontakt z moim ojcem albo się z nim nie kontaktuje, albo robi to i olewa moje pytania. Garstka informacji, które jakoś wygrzebałam między wierszami ogólników tłumaczeń dawnych przyjaciół taty nie mówiła zbyt wiele. Słyszałam, że jest z jakąś Jane (lecz kim była, czy co z nim robiła - nie wiedziałam), niektórzy myśleli, że się do czegoś przygotowuje lecz do czego? Z każdą ubogą wieścią miałam jeszcze więcej pytań. - Pozdrawia ciebie i mamę.
Już jej tego raczej nie powiem, nie sądzisz?
Westchnęłam ze znużeniem. Zachciało mi się spać, bo pewnie cały stres dopiero teraz gdzieś się ulotnił. Zegar elektroniczny na desce rozdzielczej pokazywał, że minęło dwadzieścia siedem minut po drugiej. Skutki włóczenia się po cmentarzach w nocy odczuję pewnie jutro na zajęciach. Miałam straszną ochotę zasnąć przy Igorze w jego samochodzie, albo przełknąć jakiś napój energetyzujący i imprezować resztę nocy.
Ciepłe powietrze z klimatyzacji ułatwiało mi realizację pierwszej opcji. Powieki już miałam jak ołowiane.
- Młoda, hej! Nie śpij! - Zaśmiał się perliście. Super! Rozbawiłam Igora, sukces. - Mówię poważnie. Co ze Scholą? Mistrz Soweńko wie o... Słuchaj, jestem pierwszym, który wie o tej sytuacji?
Chyba niezupełnie go słuchałam, no ewentualnie zaczynałam odpływać do krainy snów, ale w ostatecznym rezultacie bardzo mnie zdziwił ten bezsensowny bełkot Igora.
- Co? Jaki Soweńko...?
- Aha. W takim razie jemu też wspomnę.
Dobra, rób co chcesz. Mam to gdzieś, dopóki siedzę w tym audi i coraz bardziej oddalam się od psychicznej matki. Poza tym o takich rzeczach również trzeba mówić "dyrektorowi" mojej szkoły, szczególnie, jeśli to Soweńko. Jest Mistrzem, czyli jednym ze starszych alchemików. Wiecie, coś jak arcybiskup w kościele, albo człowiek bardziej wtajemniczony w sekrety zgromadzenia masonów.
Wymruczałam coś w odpowiedzi i oparłam głowę o szybę. W takich okolicznościach nawet szkło ma najcenniejsze cechy poduszki: czyli po prostu to, że tam było - pod moją głową - i zamortyzowało nagły cios, który niespodziewanie spadł, jak bicz boży.
Ześlizgnęła mi się twarz, ale na szczęście pasy mnie przytrzymały. Otworzyłam nagle oczy, dzięki najmniej spodziewanemu zastrzykowi adrenaliny.
Cholera! Szturchnął mnie.
- Mógłbyś przestać? - burknęłam niemile.
Dobry humor jak widać, go nie opuszczał.
Powoli wjeżdżaliśmy do miasta, w którym Igor mieszkał. No, metropolią nie była, a ściślej: to miejsce było zbudowane nad samym piekłem. Nic, co się tu wydarzyło nie przyniosło szczęścia. Urząd nad tym miejscem posiadały demony sprawiające, że coca cola w środku lipca jest letnia! Na wjeździe mrugały latarnie, nawierzchnia drogi zamieniła się w ulicę mającą więcej dziur niż asfaltu.
Pustoszynki.
O nas zapomni śmierć, ale upomni się jakieś gorsze cholerstwo.
Piosenka znów się zmieniła; na dźwięk "Shut Up And Drive" Rihanny uśmiechnęłam się pod nosem. Obecnie to najlepsze, co Igor może zrobić. Kierowca zauważył zmianę mojego nastroju, więc wyłączył radio, wciskając jeden przycisk.
- Hej! - zawołałam buntowniczo. Nie mogłam uwierzyć w to, co się przed chwilą stało. Igor, najlepszy przyjaciel mojego ojca tak się ze mną drażni! Rany. On naprawdę nigdy się nie zestarzeje.
Uśmiechnął się szelmowsko, za co pokazałam mu język.
Śmialiśmy się i przekomarzaliśmy, dopóki nie dojechaliśmy do jego mieszkanka w okolicach rynku. Zatrzymał auto przed krawężnikiem. Wyłączył silnik, wyjął kluczyk, po czym spojrzał na mnie bardzo rozbawiony z wesołymi iskierkami w oczach. To sprawiało, że wyglądał młodziej - taki dwudziestolatek z zakolami gęstych, krótko ściętych, brązowych włosów.
We mnie za to aż buzowało od dziecinnej radości.
- Kto szybciej wyjdzie, Start! - W ekspresowym tempie wyskoczyłam z samochodu i trzasnęłam drzwiami. Oparłam się triumfalnie o dach audi. Zastałam go w identycznej pozycji.
- Czemu nigdy nie dasz mi wygrać? To by było fajne - powiedziałam, przechodząc do bagażnika.
Igor uniósł brwi i też podszedł na tyły auta, żeby wyjąć moją walizkę i torbę podróżną. Musiał to zrobić on, bo bagażnik miał osobny zamek otwierany kluczem. Poza tym ktoś musiał zabrać moją walizkę, a Igor miał odpowiednie warunki fizyczne dla takiego nawet prozaicznego zadania.
- Ile ludzi, tyle definicji fajnej zabawy. Każda następna lepsza od poprzedniej.
Ach. Filozofowie XXI wieku...
Zauważyłam zapalone światło na czwartym piętrze - tam, gdzie mieścił się gościnny pokój i uznałam, że to trochę dziwne. Powiedziałam o tym, naturalnie, Igorowi, kiedy wchodziliśmy po schodach do jego mieszkania. Taszczył mój bagaż bez problemu, co przewidziałam, ale miałam niejasne przeczucie, że o czymś musiałam zapomnieć, by to zapakować.
Na klatce schodowej raczej nie spodziewasz się tabliczki z napisem "WITAMY", ani gościnnej kanapy ze stolikiem do kawy, a pomimo tego lubiłam jej zapach starości, który się tu beztrosko unosił.
Igor nie zmartwił się moim spostrzeżeniem, więc to nie mogło być coś poważnego.
- Jesteś pewna? - Skinęłam głową. - W takim razie lepiej wejdźmy po cichu.
- Czemu? - Od razu palnęłam.
- Mam ważnego gościa, tylko cierpi na bezsenność. - Gdy Igor o tym mówił miał błogi, zadowolony z siebie uśmiech a ja bardzo chciałam wiedzieć, co mogło się za nim kryć.
Byłam zbyt zmęczona, by się kłócić; tym bardziej marzyłam o ciepłym łóżku, im bliżej byłam mieszkania.
Po minutach, przechodzących sprytnie w wieki dotarliśmy do mieszkania numer dwadzieścia na czwartym piętrze. Powitały mnie w nim nowe, ciemne panele i odświeżone ściany w pastelowym, wrzosowym kolorze - nadal czułam zapach świeżej farby akrylowej. Na nich wisiały gabloty z zasuszonymi skarabeuszami, czyli wielką miłością Igora. Dalej wygospodarowano małą kuchnię z pojedynczym oknem, nie mającej nic wspólnego z prawdziwym pomieszczeniem do przygotowywania posiłków: wprawdzie co do czystości nie można się było przyczepić, ale wszędzie stały puste puszki po farbie, pędzle malarskie, miotły, kilka kartonów po pizzy i plastikowych butelek. Po lewej do kuchni przylegała mała, zamknięta łazienka a po prawej trzy zamknięte pokoje: salon, sypialnia Igora i pokój dla gości, który był zajęty i siłą woli powstrzymałam się, by chociaż nie zerknąć przez szparę przy podłodze. Igor skierował mnie do swojej sypialni, bo sam pewnie chciał spać w salonie na kanapie. Hm, zdecydowanie będę się musiała za to odwdzięczyć.
Ponieważ umyłam się już w swoim domu teraz tylko zdjęłam niepotrzebne części garderoby i zasnęłam zanim padłam na łóżko.
czytając ten rozdział poczułam na własnej skórze melancholię i taką dziwną apatię Ludwiki. naprawdę stworzyłaś świetny klimat - nie tylko dzięki bohaterom, którzy wspaniale ocieplają ich wizerunek ale też przez bardzo - z braku określenia napiszę - barwny obraz cmentarza, który mnie się ogółem zawsze kojarzył z tym, co najgorsze. bardzo mi się podobał.
OdpowiedzUsuńwszystko nie zawsze takie słodkie i kolorowe. lubię to. w dzisiejszych czasach to prawdziwa sztuka tworzyć z pasją codzienności i szarości a nie jedynie niezwykłości i patosu, którymi łatwo coś przedobrzyć.
aha, i kocham cię za to, że jeszcze nie wiem, co będzie w następnym rozdziale, ale już się domyślam, co zamierzasz zrobić z Ludwiką oraz Gabrielem <3
Pozdrawiam, dusia :*
Dziękuję ci!
UsuńNo i właśnie o to chodziło, żeby nie wszystko było takie kolorowe. To nadaje takich ludzkich, prawdziwych cech opowiadaniu.
O nie! Wolałabym tego nie robić. Na pewno nie będę się brała za jakieś romanse, bo to kompletnie nie mój gatunek!
Także pozdrawiam :*
Wedle twego życzenia od razu zabieram się za charakterystykę Ludwiki:
OdpowiedzUsuńLudwika :D
No... Także ten. O! Jest miła dla Igora, bardzo związana z nim i ze swoim ojcem - bardzo nie lubi swojej matki. Jeszcze nie wiemy, czemu ale to się zmieni na dniach. Widzę, że ona jednak myśli - nie jest pusta, jak większość opkowych bohaterek, ale naprawdę ma takie, a takie cele i argumenty swoich działań, w miarę logiczne. Jedyne, co mi się nie bardzo w niej podoba to, hm, fakt, że jest trochę melodramatyczna.
No cóż, widać, że ma ciekawą osobowość i Igor wychodzi przy niej ździebko nijako :D Ale nie szkodzi.
Jestem ciekawa, kim jest ten tajemniczy gość, cierpiący na bezsenność. Może to Gabriel?
No cóż, zobaczymy.
Pozdrowienia z ukłonami.
No zaszalałaś z tą charakterystyką! :D
UsuńIgor nijaki! Och, chyba czegoś w takim razie zapomniałam dopisać.
Cieszę się, że mam taki szablon, bo jak na niego patrzę, to zaraz mi się chce pisać dalej, chociaż mam tyyyyle zadane x,x
Pozdrawiam!
Pogniewałam się! Jak tak można nie powiedzieć Alexie, że prowadzi się tajemniczego bloga na uboczu! Na szczęście umiem już trochę bardziej obsługiwać bloggera i udało mi się tutaj trafić przez zupełny przypadek ;_; NIEŁADNIE!
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam Prolog i na samym początku, wnosząc po tytule, myślałam, że będzie to jakaś średniowieczna opowieść o książętach i księżniczkach, ale jak napisałaś o plakacie Queen, to zwątpiłam :D I PROLOG BYŁ ŚWIETNY!!!!! Nie pisałam pod nim komentarza, bo chciałam jak najszybciej dorwać się do rozdziału pierwszego <3 Przedstawiłaś Amelię tak... z jednej strony nie jako zupełnie nieśmiałą i zagubioną dziewoję w łóżku "boga seksu i powabu", a z drugiej też nie jak żądną rozdziewiczenia erotomankę :D Podobały mi się uwagi dotyczące biustonosza, a nawet kwestia zamkniętych drzwi, które ponownie musiała otworzyć - to wszystko tworzyło klimat! Jeśli zaś chodzi o ten rozdział, to póki co za bardzo nie wiem co on ma wspólnego z prologiem, ale mam nadzieję, że się dowiem ^^ (być może po prostu nie zauważyłam, tak też może być :// jestem bardzo bystra jak woda w klozecie ~ cytuję dziadka, który cytuje Ferdynanda Kiepskiego) Mniejsza o to! I właśnie czytałam komentarze wyżej i muszę powiedzieć, że mi też bardzo podobał się sposób, w jaki przedstawiłaś cmentarz - z pozoru straszne, smutne i nudne miejsce - Ty zrobiłaś z niego bardzo korzystne tło do sytuacji, w dodatku te wtrącenie o Śpiącym... Intryguje mnie o.o być może nie będzie to miało większego znaczenia, ale może...?
Ale w każdym razie, to postać Igora bardzo mnie urzekła :D W pewnym stopniu... przypomina mi mnie. Wiem, że to może się wydawać dziwnym i nietypowym porównaniem, ale naprawdę XD Wydaje się być takim naprawdę godnym zaufania gościem, w dodatku robi sobie jaja z Ludwiki, co bardzo mi się podoba :D BUAHHAWREDNAJA <3 I właśnie też mam podejrzenie, że ten cierpiący na bezsenność to Gabriel (nie wiem co gdzie jak i kiedy i jakim cudem to możliwe, ale... już wiem, że w Twoich opowiadaniach niemożliwe staje się możliwe XD)
W każdym razie NIE DZIĘKUJĘ ZA ZAPROSZENIE NA BLOGA i jestem Ci okropnie wdzięczna za komentarz u mnie!! <3 KOCHANA ALPHS *_* Będę wpadać przy każdym nowym rozdziale, ale nie masz obserwatorów, więc proooszę - powiadamiaj mnie o NN! ;**
Pozdrawiam cieplutko i życzę udanego weekendu! :D
~Twoja Alexia <3
*przepraszam, mówiąc że nie masz obserwatorów, chodziło mi o zakładkę XDDD Głupia jestem, wiem :D
UsuńNo to jeszcze raz pozdrawiam <3
Alexis!!!!!!! O.o
UsuńNie gniewaj się, ja po prostu chciałam się sprawdzić jakoś tam, a Ty wtedy nie dawałaś żadnych oznak życia, więc no tak wyszło jakoś xD
Przede wszystkim dziękuję w ogóle za komentarz!
A tak, Queen i wszystko jasne :D
O, dzieki że zauważyłaś ten kłopot Amelii z drzwiami. Tak, tak, to nie był przypadek, to też miało nadać takiej trochę ekspresywności, a trochę takiej naturalności całej sytuacji, bo wiadomo, że nie wszystko zawsze musi iść po naszej myśli, zwłaszcza w takich stresujących sytuacjach :)
Nie no! Naprawdę, jesteś bystra, tylko po prostu prawie żadnego związku z prologiem ten rozdział nie ma, więc się nie martw ;)
Pozdrów dziadka :P
O Śpiącym... Może... A może nie... Zależy jak na to spojrzeć. ;)
Powiadomię cię, o to się nie martw!
Tak, pozdrawiam :*